
„Światło po zmierzchu” Żaneta Pawlik
“A może nie o smaki dzieciństwa chodziło, tylko o młodość? Naiwną, szczerą otwartość na nieznany los i wiarę, że przyszłość ma kolor błękitu, jak lato poprzetykane złotymi pasmami zboża.”
Nostalgia.
Wzruszenie.
Prawdziwość.
To były moje pierwsze myśli po przeczytaniu książki „Światło po zmierzchu” Żanety Pawlik. I choć trochę czasu już upłynęło, to wciąż myślę o niej w ten sam sposób. Ba, pamiętam bohaterów, podejmowane przez nich decyzje i ich konsekwencje.
„Światło po zmierzchu” opowiada historię kilku osób, których drogi w tej przedziwnej codzienności się krzyżują, zazębiają i rozchodzą. Niewątpliwie Julia Andrzejewska stanowi trzon tej historii. Blednąca gwiazda sceny, wciąż przekonana o swojej wielkości, nie zdaje sobie sprawy z zagubienia. Chwilowym ratunkiem od medialnego skandalu i natrętnych paparazzich ma być zaszycie się w leśnej głuszy. Z kolei Kosma nie lubi ludzi, często z wzajemnością. Bliższy jest mu świat natury, cisza… i święty spokój. A Teresa, siostra Julii, czuje się po prostu zmęczona życiową bieganiną między mężem, dziećmi a matką, której Alzheimer zabiera wszystko.
„Uczucia mają większą moc, gdy nie nazywa się ich słowami”.
Każdy z nich ma swoje życie, które nie zawsze odzwierciedla ich marzenia. Mają swoje zmartwienia, tęsknoty i swoje demony, za którymi usiłują zatrzasnąć drzwi a klucz spalić w samym piekle. Z różnym skutkiem. Ich historie pokazują, jak wiele twarzy ma samotność. Julia tuszuje ją kapryśnym charakterem, alkoholem i imprezami, po których budzi się z kacem i w towarzystwie bezdźwięcznego echa. Kosma, o sercu przepełnionym ciemnością, świadomie wybrał samotność. Z dala od ludzi, od ich oskarżających spojrzeń jest mu łatwiej żyć z łatką człowieka z lasu, dzikusa. Teresa, choć ma rodzinę, to nikt nie chce dostrzec jej potrzeb. Przygarbiona codziennością, rozpaczliwie chce się poczuć zauważona i kochana. Tak po prostu.
„Nie wiedzą, że po latach wyrwanie chwil samotności będzie więcej warte od złożenia głowy na ramieniu ukochanego. Zmieni się w skałę, obrośnie kolcami, ucieknie w rejony, do których nie zaprosi spłowiałej miłości”.
Los niespodziewanie daje im szansę, by otrząsnąć się z tej samotności, by znów pokochać swoje życie. Ale to decyzja odważna, obarczona ryzykiem, bo rezygnacja z samotności to otwarcie się na drugiego człowieka. Ze wszystkimi konsekwencjami. A jeśli dotychczasowe życie tak łatwo nie chce odpuścić? A jeśli twoje szczęście oznacza krzywdę innych?
„Było tak dobrze, tak spokojnie, tak pięknie. Bał się uwierzyć, że to już na zawsze. Przecież „zawsze” nie istniało, było tylko „do śmierci”.
Żaneta Pawlik napisała bardzo dojrzałą historię o tym, że szczęśliwe zakończenia nie są przeznaczone dla wszystkich. Życiowe tąpnięcia mają różne oblicza, przychodzą nieproszone i są takim nieoczekiwanym światełkiem, które rozjaśnia naszą codzienność… Ale czy warto za nim podążać?
Z pozoru historie bohaterów są proste, łatwe do zaszufladkowania. Ale nie dajmy się nabrać, bo nie ma prostych historii. Życie takie nie jest, gorzkie zakręty pojawiają się bez uprzedzenia. I chyba za tę prawdziwość jestem wdzięczna, stanowczo za mało jej we współczesnych książkach.
___
Żaneta Pawlik „Światło po zmierzchu”
Wydawnictwo Zysk i S-ka