Miasto w ogniu

glowne

Sasza Załuska, specjalistka od profilowania, jak i również od spalonych akcji, powraca by stawić czoła nowemu wyzwaniu. Tym razem trop prowadzi do Łodzi – miasta, które niebawem stanie w ogniu.

Jej ostatnie śledztwo w Hajnówce (opisane w Okularniku”) powinno się odbić szerokim rykoszetem na jej karierze, nie mówiąc już o poczuciu wolności. A jednak – wbrew swoim najgorszym przeczuciom i zawistnym kolegom z komendy, udaje jej się uniknąć konsekwencji tej akcji. Ale kolejnego ostrzeżenia nie będzie. Natomiast będzie cywilny etat w gdańskiej policji i natychmiastowa delegacja służbowa do Łodzi.

Oficjalnie – jej najnowsze śledztwo ma dotyczyć ujęcia piromana, który coraz to śmielej poczyna sobie z ogniem, podpalając kolejne kamienice. Chociaż zwykło się mówić, że podpalenia to łódzka tradycja z dziewiętnastego wieku – jeden ze sposobów na “rewitalizację” miasta. Ale nie tylko piroman jest zmartwieniem lokalnych władz – coraz głośniej mówi się o napadach na cudzoziemców, a nawet groźbie ataku ze strony muzułmańskich terrorystów.

Miasto oczami profilerki wcale nie zachęca do zacieśniania kontaktów z miejscowymi. Historia odcisnęła swoje piętno w mieście, pozostawiając ruiny fabryk włókienniczych, bogato zdobione pałacyki fabrykantów, ceglaste kamienice, w których pomieszkuje biedota, postsocjalistyczne molochy opanowane przez miejskie elity, czy żydowskie getto Litzmannstadt. I nawet artystyczny półświatek Łodzi, poprzez swoją muzykę i monumentalne murale, nie jest w stanie odczarować tej szarzyzny.

Mówi się, że to miasto ludzi przegranych – tych, których po utracie pracy stać było tylko na sięgnięcie po kolejne promile. A bezsilność w połączeniu z promilami rodzi przemoc, odbijającą się nie tylko na domownikach, ale także i na bezdomnych, cudzoziemcach i wyznawcach innych religii. Ale nie każdego człowieka, żyjącego na marginesie społecznym, trzeba utożsamiać z zakapiorem. A wręcz przeciwnie:

Była w Łodzi dopiero niecałą godzinę, a już pięć osób zdołało opróżnić jej kieszeń z moniaków. (…) Zastanawiała się, czy może się świeci, czy też to taki łódzki zwyczaj naciągać turystów. Żaden z żebraków nie wyglądał na bezdomnego, choć większość zapewne cierpiała z powodu kaca. Wszyscy byli niezwykle kulturalni i mili. Schludnie ubrani, pozbawieni specyficznego odoru, który zwykle towarzyszy ludziom żyjącym na ulicy (…). Sasza w żadnym innym mieście nie wiedziała tylu sympatycznych meneli.

Ale walka z menelami to tylko czubek góry lodowej problemów w Łodzi. W mieście grasują szajki wyłudzające pieniądze od naiwnych ludzi, czyściciele kamienic chwytają się różnych sposobów, by pozbyć się niechcianych lokatorów – a to szczurze plagi, przypadkowe zwarcia i dziwnym przypadkiem ożywające duchy przodków. Łapówki dla urzędników już nikogo nie dziwią, ani tym bardziej ciemne interesy znanych detektywów i adwokatów, chcących zarobić na cudzym nieszczęściu. A zwykły obywatel, który nie może doprosić się o sprawiedliwość, bierze sprawę w swoje ręce, albo wysługuje się tymi, którym jest obojętne, czy po raz kolejny złamią prawo.

Bonda ubarwia ten negatywny wizerunek miasta, wprowadzając sporo postaci drugoplanowych, nadając im nieco humorystyczne pseudonimy – Platyna, Flak i Drugi, Cuki, Ptyś, Cybant, bracia Szron i Sadź, Babcia Bombka, czy tajemniczy poeta Aszkenazy. Postacie diametralnie różne, ale nie sposób im odmówić autentyczności. Autorka włożyła sporo pracy, by poznać środowisko i sposób życia każdego z nich. I dlatego zafundowała nam dość wybuchową mieszankę stylów – często pobrzmiewa gwara łódzka (dostać lampiona między oczy od łódzkiego menela), zwłaszcza w kontekście miejskiej topografii (Włókienka, Abramka, Limanka, Galera i Kochanówka).
Słychać mocne hasła, autorstwa Zeusa – łódzkiego rapera – Ponoć wszystko jest kwestią ceny i tego, jak bardzo chcemy/ Się przebić, zmienić się, po to, by ktoś nas wreszcie docenił/ Zza pleców patrzy ci zawsze to małe miasto/Jego szepty nie dają ci zasnąć
I oczywiście wulgaryzmy w mowie potocznej, które niektórych z pewnością mogą razić, ale – nie wymagajmy, by miejska biedota posługiwała się “uładzoną” polszczyzną.
Mile mnie zaskoczyło nieco ironiczne poczucie humoru – choćby w opisach postaci (Nie miał pojęcia, skąd brała te ciuchy, ale musiały być w Łodzi popularne miejsca z konfekcją ‘church collection’ i z pewnością wydawali na nie dożywotnią gwarancję antygwałt) lub w sąsiedzkich donosach (Przyniosła matce świadectwo z czerwonym paskiem, za to test ciążowy z dwoma).

Tylko nieporównywalnie mało w tej Łodzi jest samej Saszy i kryminalnej akcji. Owszem, profilerka musi dzielić swój czas pomiędzy pracą w Łodzi a rodzinną sielankę z córką w Gdańsku. Jej znajomość psychiki podpalacza okazuje się być niezwykle przydatna w tym śledztwie. Tylko kogo tak naprawdę wszyscy poszukują – zabójcy czy podpalacza, który poprzez ogień chce pokazać swoją władzę nad miastem? I czy po raz kolejny odróżnią go od kozła ofiarnego?

Nie nazwałabym “Lampionów” kryminałem. To raczej powieść sensacyjna, osadzona w miejskich realiach. Jestem pod wrażeniem, że pomimo dużej liczby wątków po raz kolejny autorka potrafiła je scalić w logiczną zagadkę, chociaż pewne kwestie wciąż pozostały otwarte. Ale zostawmy sobie Czerwonego Pająka na ostatnią część tetralogii…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*