„Matnia” Przemysław Piotrowski
Czytelnicza konsternacja. Zjawisko niepokojące, występujące stosunkowo rzadko. Spowodowane zdecydowanym rozdźwiękiem pomiędzy obiecywaną a faktyczną zawartością książki.
Konsekwencje najboleśniej odczuwa czytelnik, pozostawiony z poczuciem zmarnowanego czasu (a może też i pieniędzy) i pytaniem, domagającym się niezwłocznej odpowiedzi – jak do tego doszło?!
Opis i rekomendacje książek powinny intrygować i zachęcać człowieka do wspólnej wędrówki, jednocześnie nie zdradzając zbyt wiele z fabuły. W przypadku „Matni” Przemysława Piotrowskiego istotnie tak było. „Przerażający i klaustrofobiczny thriller”, „Od początku czuć klimat grozy” – takie polecajki widnieją na okładce książki. Tylko, że na ten thriller musiałam czekać zaskakująco długo. Pojawił się na… ostatnich pięćdziesięciu stronach. Moja czytelnicza konsternacja przeobraziła się w olbrzymie rozczarowanie, bo „Matnia” ma więcej grzechów.
Gdy nie lubisz głównej bohaterki…
Jasne, że nie ma przymusu, by główna bohaterka wzbudzała sympatię. Ale zdecydowanie pomaga, gdy czytelnik, choćby w pewnym stopniu, mógł się utożsamić z bohaterką, zrozumieć jej tok myślenia lub motywy zachowania.
Dotychczasowe życie Zuzanny Krupy nie było sielanką. Porażki przeważały nad sukcesami a przyszłość nie rysowała się optymistycznie. Poprzedni chłopak zostawił ją z długami i w bliźniaczej ciąży. Wybawieniem z tej sytuacji okazał się Marek – przystojny, dobrze rokujący i zakochany w niej po uszy. Bez problemu przekonuje kobietę, żeby zamieszkała z nim w starym domu po ojcu, na skraju wsi Toporzyce. Gdy mężczyzna wyjeżdża do pracy, zostaje sama w dużym domu.
W prawdziwym życiu takie bajki się nie zdarzają. Wydawać by się mogło, że porażki hartują. Ale nie w przypadku Zuzy, która nie potrafi wyciągnąć wniosków z dotychczasowych życiowych niepowodzeń a przy tym jest naiwna, bezgranicznie ufając nowo poznanemu mężczyźnie. Nawet gdy pojawiają się pewne zgrzyty w związku, nie analizuje ich a winę bierze na siebie. Stara się zaspokajać męskie potrzeby w imię chyba bardziej wdzięczności aniżeli miłości. Chociaż na każdym kroku podkreśla, że nie jest „rozhisteryzowaną nastolatką wierzącą w zabobony”, to jej zachowanie i słowa temu przeczą. Dodajmy do tego bujną wyobraźnię i czarnowidztwo. To wszystko prowadzi do tego, że jej zachowanie jest dla mnie niezrozumiałe i irytujące, już nie mówiąc o nader częstym podkreślaniu swojej urody i powtarzaniu stereotypów dotyczących mieszkańców wsi. Czy to wszystko można usprawiedliwić burzą hormonów?
Gdy tempo akcji jest zastraszająco wolne…
Nie wiem, czy to „zasługa” narracji pierwszoosobowej czy świadomy pomysł autora, by przez 350 stron zanudzić czytelnika wolnym tempem akcji i monotonią a bombę odpalić na samym końcu? Z opisu życia samotnej Zuzy dowiadujemy się, co zjada na śniadanie, jaką herbatę pije, co ogląda w telewizji oraz jakie piękne widoki roztaczają się w jej okolicy. Każdy dzień wydaje się być podobny do poprzedniego. Mnóstwo opisów, nic nie wnoszących do akcji i natłok myśli w głowie Zuzy, które czasem przeczą zdrowemu rozsądkowi, wystawia cierpliwość czytelnika na poważną próbę. Pomysł wielce ryzykowny, bo nie każdy czytelnik dotrwa do miejsca, gdzie akcja się rozkręca.
Gdy trzeba szukać thrillera w thrillerze…
To jest jedna z najbardziej zastanawiających kwestii. Dlaczego książka, której raptem ostatnie pięćdziesiąt stron powoduje ciary na plecach i szybsze bicie serca, reklamowana jest jako thriller? Co gorsza – lwia część książki wcale nie zwiastuje mocnego zakończenia. Nie ma stopniowania napięcia, nie ma rozdziałów urywających się w najciekawszym momencie… Na domiar złego – wskazówki co do zakończenia są zbyt klarowne i pojawiają się zbyt wcześnie. W zakończeniu brakuje elementu zaskoczenia, wyłamania się ze schematu. I uwaga, będzie mały spojler – czy rozkopywanie grobów to jakiś nowy trend?
Przyspieszenie akcji ma jeszcze jeden, dość nieoczekiwany skutek uboczny. Wulgarność. Postacie klną, nie przebierając w słowach. Czy przez to robi się groźniej, straszniej? Nie, raczej niesmacznie.
W „Matni” wiele rzeczy po prostu nie zagrało. Pomysł sam w sobie nie był zły, ale wykonanie szwankuje na kilku płaszczyznach. Narracja pierwszoosobowa okazała się nieprzekonująca a główna bohaterka zbyt szybko dała się poznać jako osoba naiwna i oceniająca rzeczywistość przez pryzmat swojej wybujałej wyobraźni. Coś, co miało być historią przerażającą, pełną grozy, niestety nią nie jest, chociaż sceneria ku temu była odpowiednia. „Matni” zabrakło klimatu, zabrakło wyrazistej bohaterki, zabrakło napięcia…
_______
Przemysław Piotrowski „Matnia”
Wydawnictwo Czarna Owca