Pourlopowe dywagacje, czyli Mróz do kwadratu
Jak to jest, że zawsze tak długo czekamy na urlop? A kiedy już nadejdzie, w niepojęty sposób mija tak błyskawicznie…
I jak co roku, dopadły mnie książkowe dylematy urlopowe, dotyczące zwłaszcza tego, co zabrać ze sobą. Bo odpowiedź na pytanie “ile” jest zdecydowanie prostsza, determinowana ilością wolnego miejsca w walizce i limitami wagowymi bagażu.
Wracając do sedna, czyli do pytania “co?”, wybieram lektury urlopowe dość starannie.
Przede wszystkim – czy zabrać książki sprawdzonych autorów, których znam, lubię i wiem, na co ich stać? Albo zdecydować się na “świeżynkę”, dopiero co wschodzącą gwiazdę?
Po drugie – gatunek. Czy ma być kryminalnie lub sensacyjnie? Czy raczej zdecydowanie lżej, bardziej kobieco? A może jednak reportaż?
Po trzecie – promować polskich pisarzy podczas leniwego wypoczynku za granicą?
I najnowszy dylemat – pozostać wierną książce papierowej, czy jednak spróbować przekonać się do audiobooków i e-booków?
Dla bardzo, ale to bardzo niezdecydowanych – jest wersja last minute. W kioskach na lotniskach nie brakuje kolorowych gazet z dodatkiem książkowym. Ryzyk – fizyk. Ja skorzystałam o jeden raz za dużo. Nad porywającym kryminałem zasnęłam. Z nudów.
Dylematy dylematami, ale w tym roku mój wybór padł na dwie sztuki. Aż dwie lub tylko dwie (no dobra, trzecią upchnęłam dla niepoznaki w walizce drugiej połówki…).
“Francuski piesek” Marty Obuch –
w tym przypadku zadecydował niepowtarzalny humor,
trupio – kulinarna intryga i oczywiście – Katowice!
Mieszanka dość wybuchowa, ale lekkostrawna i zdecydowanie relaksująca.
“Behawiorysta” Remigiusza Mroza – książka, która czekała
na moje zainteresowanie od końca października (!)
– dotarła do mnie tuż po zakończeniu
Targów Książki w Krakowie.
Dlaczego tak długo czekała?
Bo obiecałam sobie, że co za dużo, to niezdrowo.
Czyli jedna książka Mroza na miesiąc.
A na Targach nabyłam “Świt, który nie nadejdzie”, także “Behawiorysta” musiał poczekać.
Książka tak świetna, że walczyłam, żeby nie przeczytać jej za szybko!
Ale jak się okazało lektura “Behawiorysty” nie była moim jedynym spotkaniem z Remigiuszem Mrozem.
Otóż, spotkałam go osobiście.
Ten Remigiusz Mróz okazał się rezydentem w moim hotelu.
A przy tym człowiekiem sympatycznym, wykazującym zainteresowanie literaturą, znającym TEGO pisarza, ale zdecydowanie nie przyznającym się do jakiegokolwiek pokrewieństwa z nim. Chociaż wizualnie – taki starszy brat 😉 Po prostu przypadkowa zbieżność imienia i nazwiska.
A na dodatek udało mi się wygrać najnowszą książkę “Wotum nieufności” i to z autografem!
Niestety, w styczniu nie skończy się na jednym Mrozie…