„Bogowie małego morza” Jędrzej Pasierski

„Figurki na szachownicy się nie zmieniły, ale pojawiło się więcej pustych pól – logiczne, gdyż postaci z przeszłości zostały przetrzebione”.

Zwłoki są anonimowe, ale do czasu. Prędzej czy później niepozorny szczegół uruchomi lawinę małych kroków, które doprowadzą do odkrycia personaliów nieszczęśnika. Ale z punktu widzenia śledczych to zaledwie przystanek w drodze do najważniejszych odkryć. Kim naprawdę był i czym sobie zasłużył na śmierć? I przede wszystkim – kto pozbawił go życia?

Inspektor Leon Szeptycki lubi chadzać małymi krokami i drążyć, aż zyska pewność. Ale nawet on sam nie przewidywał, dokąd zaprowadzi go śledztwo, rozpoczynające się na Jeziorze Sławskim. Nieboszczyk jest równie zagadkowy, co i miejsce zbrodni. W końcu dryfująca stacja hydrologiczna służy zdecydowanie innym, bardziej naukowym celom. Jedno ciało generuje zaskakująco dużo niewiadomych, które trzeba rozwiać. Najgorzej, gdy napływająca informacja zwrotna – zamiast przybliżyć do ujęcia mordercy – odciąga od niego uwagę, zarówno w czasie, jak i przestrzeni. Bo jak powiązać śmierć na jeziorze ze zdjęciami nurków sprzed laty, tragedią spod czarnej sosny, domem dziecka w Pałacu Rechenbergów i nowinami ze strony szwedzkiej policji?

Ale chyba największym zmartwieniem Szeptyckiego jest lokalna społeczność, która – delikatnie rzecz ujmując – mało chętnie dzieli się informacjami i wspomnieniami. Wydawać by się mogło, że w tym przypadku kłamstwo i niepamięć to choroby nader zaraźliwe. A przecież ci ludzie nie są mu obcy – wychowywał się tutaj i tylko rodzinne dramaty skłoniły go do ucieczki do Wrocławia.

„– Wiem tyle, ile powiedziałam, żeby było zgodne z prawdą, a nie było bajką (…). Jak zacznę więcej gadać, to już będzie dłużej, ale niekoniecznie prawdziwiej”.

„Bogowie małego morza” intrygują tajemnicami na każdym kroku – niektóre są współczesne, inne zaklęte w starych zdjęciach, kruchych wspomnieniach czy rysunkach. Ale każda jest tak samo ważna, tak samo nie daje spokoju i nieprzyjemnie uwiera. Niesamowicie trudno jest je odkrywać i weryfikować, zwłaszcza że zderzamy się z ścianą niepamięci i niechęci. Dawni przyjaciele może i dalej nimi są, ale już z większą dozą czujności i ostrożności, bo wszak nie wiedzą, kto pyta. Leo czy inspektor Szeptycki? Życie zmieniło ludzi, a sama Sława zapomniała już o swojej prowincjonalności, stając się kurortem dla tych zamożniejszych.

W tym wszystkim jedynie Jezioro Sławskie wydaje się trwać niewzruszenie… Ile jednak legend powstało na jego temat? Ilu śmiałków podjęło wyzwanie nurkowania w jego mulistym dnie? Ilu romantycznych, ale też i tragicznych historii było świadkiem? To wiedzą tylko nieliczni, którzy odradzają nurkowanie w jego mętnej historii. Ale bez wątpienia Jezioro Sławskie jest jednym z pełnoprawnych bohaterów tej powieści, świadkiem zmian, zarówno tych dobrych, jak i złych. Milcząco obserwuje ludzi, ich władcze zapędy, z nostalgią patrząc na stare, podupadające już przystanie.

„Jakby znał tylko wierzchnią wersję miasteczka, które do czasu było dla niego rajem na ziemi i ostoją dobrego dzieciństwa”.

I gdzieś pomiędzy tym wszystkim jest Leon Szeptycki, który usiłuje poukładać sobie życie prywatne, naznaczone licznymi skazami. Za sprawą powrotu do Sławy większość z nich zaczyna mocniej rezonować i niepostrzeżenie wkradać się w odmęty śledztwa. Kilka niedopowiedzianych i nierozwiązanych kwestii sprawi, że wciąż będzie mu daleko do poczucia stabilizacji życiowej. Zresztą, czy wciąż należy do sławskiej społeczności? W pracy też woli sam sprawdzać tropy, nie zdradzać się zbyt szybko z odkryciami i oskarżeniami… Zwykła ostrożność czy czujność? Czy po prostu instynkt samotnego detektywa, który sam chce doprowadzić sprawę do końca? Niewątpliwie, wieloma kwestami intryguje Leon Szeptycki i sama jestem ciekawa, gdzie go świat zaprowadzi…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*