Recenzja patronacka – „Sopot w trzech aktach” Marta Matyszczak

„Niech ich pokręci, tę ludzinę! Znowu sobie znaleźli trupa na wakacjach. Przecież ja doskonale wiedziałem, jak to się wszystko potoczy. Zawsze się tak toczyło!”

Sezon urlopowy w pełni, więc możemy się trochę rozmarzyć. Nadmorski klimat, szum fal, gwar turystów i aksamitny głos Krystyny Czubówny zachęcający do poznania bogactwa flory i fauny sopockiej części Bałtyku. Tylko że tym razem film przyrodniczy przybiera zdecydowanie odcień bardziej kryminalny. Nikt nie przewidział, że zwłoki Artura Przebendowskiego tak łatwo i tak szybko mogą zepsuć czar nadmorskiego wypoczynku. Podstawowe informacje wskazują na nieboszczyka rodzaju męskiego, pochodzenia lokalnego, z nikim nieskłóconego za życia. Z rodziny szanowanej, znanej w Sopocie od pokoleń. A jednak morderstwo niezaprzeczalnie miało miejsce, dokonane – nazwijmy to dość enigmatycznie – złożoną techniką 3U. Jakby morderca nie do końca ufał swoim umiejętnościom…

I pewnie długo by jeszcze szukano ciała właściciela pensjonatu Józefina, gdyby nie turyści. O tak, na nich zawsze można liczyć! Przypadkiem znajdą trupa, bez cienia wątpliwości ogłoszą morderstwo i z podejrzanym entuzjazmem zabiorą się do tropienia złoczyńcy. Cóż innego mogą robić Róża i Szymon Solańscy wraz z Guciem podczas swojej wymarzonej podróży poślubnej? Los zsyła sprawę, to żal nie skorzystać, prawda? Doprawdy, to nie będzie spokojny wyjazd do Sopotu. Bo to chyba jest już passe, by w podróż poślubną jeździć tylko ze swoim ślubnym…?

„I wybierz się tu z takimi nad morze. To cię zostawią samego na pastwę niepociumanych gliniarzy i narąbanych bandytów”.

Ani się czytelnik nie obejrzał a tutaj już na księgarskich półkach zagościł „Sopot w trzech aktach”, czyli dziesiąte (!!!) spotkanie z detektywistycznym trio z Chorzowa. Spotkanie tak bardzo wyczekiwane, bo od poprzedniego (nie wypominając nic autorce) , „mysłowickiego” tomu już trochę czasu minęło. Ale długie oczekiwanie ma też swoje plusy – radość z czytania, ba – pochłaniania, jest jeszcze większa. Przede wszystkim Marta Matyszczak serwuje sprawdzony już przepis – kryminalny mix teraźniejszości z przeszłością. Zawsze współczesny trup jest początkiem retro wyprawy do miejsc i wydarzeń bliżej nieznanych.

Tym razem odkrywamy Sopot i to od XIX wieku, kiedy był małą rybacką wsią – Copotem. Ale z punktu widzenia fabuły najistotniejsza jest historia przyjaźni czterech dziewczynek – Igi, Rutki, Elke i Adelki, które w dwudziestoleciu międzywojennym, pomimo różnego pochodzenia, ślubowały sobie przyjaźń ponad wszystko i wszystkich…
A potem nastały takie a nie inne czasy, które przekreśliły marzenia i plany a kolejnym pokoleniom zostawiły zagadkę do rozwikłania. Z tą nostalgiczną historią wiąże się a zarazem kontrastuje współczesna zagadka kryminalna, której rozwiązania podejmują się Solańscy wraz z Guciem i ich starzy znajomi. Jak zwykle będą łzy i wzruszające wspomnienia, przemieszane z nutą tajemniczości i wybuchami śmiechu.

„Oni rozumieją tylko to, co chcą i co im pasuje. A w reszcie przypadków rżną przysłowiowego głupa. A nawet dwa głupy. Cóż było robić, musiałem się pogodzić ze stanem faktycznym”.

„Sopot w trzech aktach” opowiada nam historię o krzywdzie i błędach, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Cienką linię, rozgraniczającą wieczną przyjaźń od zazdrości, łatwo przekroczyć, zwłaszcza gdy młodzi ludzie są postawieni przed wyborami, na które nikt ich nie przygotował.

Ale o to, by nie było zbyt poważnie, zadbają starzy znajomi bohaterowie. No właśnie – skoro tacy znajomi, to czy jeszcze są w stanie nas czymś zaskoczyć? Kochamy ich dlatego, że są tacy a nie inni, że są sobą i nie próbują naśladować wielkich detektywów. Zawsze doprowadzą śledztwo do końca, chociaż krętość ich detektywistycznych ścieżek nieustannie mnie zadziwia.

Wydawać by się mogło, że Solańskiego dopadł lekki kryzys, ale nie dajcie się zwieść pozorom. Jak potrzeba, to ma głowę na karku, potrafi co nieco zorganizować i zaskoczyć trafnymi wnioskami. I ma też nie lada odwagę, by okiełznać taką małżonkę jak Róża. Ta kobieta ma w genach wywijanie numerów, tylko nigdy nie wiadomo, jakiego kalibru i jakie przyniosą konsekwencje. Chociaż po „Sopocie w trzech aktach” można jasno powiedzieć, że „pierwsze razy” Róży, zwłaszcza te sportowe, zdecydowanie nie kończą się dobrze…

„Róża poczuła się jak osamotniony wojak podczas oblężenia wrogich wojsk. Taki, którego z jednej strony najechały Szwaby, a z drugiej Ruskie”.

Na te wszystkie perypetie małżeństwa Solańskich (czy tylko ja nie mogę się przyzwyczaić, że Róża i Szymon już tak oficjalnie?!) patrzy kundelek Gucio. Patrzy i nie dowierza, ale za tą swoją ludzinę to by w ogień skoczył (bo gdzie i ogień, tam może być i kiełbasa, ale ciiii…). Tylko w tym Sopocie dziwne zwyczaje mają, bo zamiast prawdziwej kiełbasy śląskiej to śledzie degustują, z różnym skutkiem… A i Gucio nie kryje się z swoim, coraz chłodniejszym uczuciem do pewnej przedstawicielki palestry…

Mogłabym tak długo się rozpisywać, co dobrego czeka na Was w „Sopocie w trzech aktach”. Przede wszystkim – w mig detektywistyczne trio wciągnie Was w swoje nieszablonowe śledztwo, począwszy od znalezienia sobie nieboszczyka (!) aż po ujęcie sprawcy, po drodze odkrywając tajemnice tych, którzy rzekomo ich nie mają. Zgłębianie cudzych sekretów i węszenie w rodzinnej historii Przebendowskich – to zadania wykonywane wzorcowo, chociaż czasem mniej lub bardziej przypadkowo. A dla zrównoważenia warstwy kryminalno – komediowej Marta Matyszczak otwiera drzwi do swoistego wehikułu czasu. Niby to samo miasto, ale historia zdecydowanie smutniejsza i chwytająca za serce, bo czasem wystarczy się urodzić i żyć w mniej sprzyjających czasach.

Koniecznie zabierzcie „Sopot w trzech aktach” do swojej urlopowej walizki, nie bacząc na destynację. Pod każdą szerokością geograficzną tak samo miło spędzicie czas!

___________

Marta Matyszczak „Sopot w trzech aktach
Cykl: Kryminał pod psem, t.10
Wydawnictwo Dolnośląskie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*